„SAMOTNA MAJÓWKA”

 

Z wyjazdami na majówkę zawsze był ten sam kłopot. Gdzie jechać, żeby posiedzieć nad wodą w ciszy, spokoju, bez wszelkiej maści ludzi. Wtedy pomyślałem o niewielkim jeziorku gdzie kiedyś przesiedziałem kilka dni w czasie letniego urlopu i gdzie udało mi się złowić dwa ładne karpie. Sprawa bardzo prosta : teren prywatny, z dala od ludzi, nikt tam nie łowi co nie znaczy,że tamtejsze ryby są zupełnie bezpieczne. Problem stanowią kłusownicy, którzy mimo dużej ilości zaczepów kiedyś ?wytargali? siecią 18 kg lustrzenia i 11 kg pełnołuskiego. Los tych karpi został przesądzony. Podobno za niewielkie pieniądze zostały sprzedane na małe prywatne łowisko. Wydaje mi się jednak, że podobne niebezpieczeństwa zagrażają naszym ulubieńcom wszędzie i wszędzie mają taką samą szansę aby zapełnić lodówkę jakiegoś smakosza lub zwyczajnie zostać przehandlowane. W końcu przychodzi dzień wyjazdu. Pozostaje przejechać jedyne 500 km, ale za warunki w których przyjdzie mi spędzić najbliższy tydzień jestem pewien że warto. Obciążony maksymalnie samochód znacznie wydłuża czas przejazdu. Nad ranem 1 maja w końcu jesteśmy z żoną na miejscu. Okazuje się że mam farta. Otóż udaje się podjechać na odległość ok. 50 m. od brzegu co znacznie ułatwia i przyspiesza rozładunek auta załadowanego po sam sufit.Niestety taki stan rzeczy nie trwa długo gdyż zmiana pogody jaka nastąpiła później uniemożliwia podjazd w to miejsce a gliniaste podłoże staje się tak miękkie, że chodząc zapadam się po kostki. Rozkładanie namiotów, sondowanie i wywózka zajmują czas do popołudnia.   

                                                                                                                                                                                          Koło godz.16 moje cztery zestawy są w wodzie a ja w końcu mogę usiąść wygodnie w fotelu i pijąc zasłużoną kawę szukać na wodzie jakichkolwiek oznak obecności karpi.  

                                                                                                                                             Pogoda dopisuje i jestem pełen optymizmu. Temperatura powietrza wynosi 25 stopni, wody 16. Zestawy leżą na różnych głębokościach, które wahają się między 1,8m a 3,2m oraz w różnych miejscach. Z wody wystają krzaki, połamane drzewa a to co nie wystaje ponad wodę jest doskonale widoczne na echosondzie.                                Praktycznie nie ma tu zupełnie czystego, wolnego od zaczepów miejsca. W zaistniałej sytuacji zamiast ciężarków używam kamieni przywiązanych do klipsa żyłką 0,12. W przypadku brania cienka żyłka zrywa się uwalniając nasz zestaw od obciążenia co zapobiega utknięciu ryby w zaczepie. Plusem takiego rozwiązania jest również to, że w głębokim mule jaki pokrywa całe tutejsze dno kamień ze względu na swoją objętość nie osiądzie zbyt głęboko.  

                                                                                                                                            Łowię na kulki wykonane z miksów biosquid i supra fish firmy Jet Fish podwieszone małymi pop-upami. Do każdego zestawu dokładam woreczek PVA z drobnym pelletem a po położeniu zestawu rozsypuję wkoło konopie. Teraz pozostaje już tylko czekać.Zmęczenie powoduje, że tego dnia szybko kładę się spać. W nocy nic się nie dzieje, tylko gdzieś z boku słyszę kilka razy w nocy szelest krzaków i jakieś pluskanie wody przy brzegu. Nie chce mi się jednak wychodzić i sprawdzać co jest źródłem hałasu. Jeszcze wtedy nie przypuszczałem, że wkrótce dane mi będzie dowiedzieć się „co w trawie piszczy”. W niedzielę popołudniu odwiedza mnie mój ojciec z żoną a pod wieczór wpada kolega. Mówię mu o nocnych odgłosach, a on od razu ujawnia źródło ich pochodzenia.Okazuje się, że jakieś 20 metrów od mojego namiotu jest mała zatoczka do której co noc schodzi się okoliczna zwierzyna by ugasić pragnienie. Faktem jest, że zwierząt jest tu sporo.Siedząc przed namiotem co chwilę widziałem biegnącą po drugiej stronie jeziorka sarnę, lisa lub zająca. Natomiast najczęściej wspomnianą zatoczkę odwiedzały dziki. Co noc przyjdzie mi słuchać ich specyficznego „chrząkania” i taplania się w wodzie. No cóż pozostaje mi tylko przyzwyczaić się do tego. W końcu to ja jestem tu „gościem”.Z czasem tak przyzwyczajam się do tego, że słysząc je wstaję, odruchowo sięgam do przygotowanej wcześniej kupy kamieni i rzucam w stronę krzaków skąd dochodzą odgłosy. Szelest łamiącej się trzciny i krzaków uzmysławia mi, że nie była to jedna sztuka. Dzięki Bogu uciekając zawsze obierają dobry kierunek.Można spać dalej. Rano idę zobaczyć ślady ich obecności i przyznam, że to co widzę robi wrażenie.  

                                                                                                                                              Mimo umieszczania zestawów w różnych miejscach sygnalizatory milczą. Pogoda też nie rozpieszcza i po trzech dniach ciepłe dni kończą się definitywnie.W ciągu dnia temperatura wynosi 10 st., a w nocy spada do 3 st. Woda ma już tylko 11 st. Zimny wiatr kręci i sam już chyba nie wie skąd ma wiać. Co chwilę słychać uderzające o namiot krople deszczu.Dni szybko uciekają (jak to zwykle na zasiadkach) i powoli zbliża się czas wyjazdu.Po 7 dniach spędzonych nad wodą nadchodzi dzień pakowania. To chyba najgorszy moment. Rośnie sterta rzeczy, które z powodu padającego deszczu i braku możliwości dojazdu będę musiał przenieść na własnym grzbiecie do auta które stoi około 400 m stąd. W ostatniej chwili moja żona spotyka znajomego, który wraca traktorem do wsi. Na jej prośbę zgadza się podwieźć część rzeczy do miejsca gdzie stoi samochód. Nie kryję radości kiedy okazuje się, że zmieściło się wszystko i już po chwili jesteśmy wszyscy w domu mojego ojca.Mimo nie „nawiązania” jakiegokolwiek kontaktu z jakąkolwiek rybą jestem zadowolony z czasu spędzonego nad wodą, a nazajutrz wracając do domu w głowie już rodzi się ta „natrętna” myśl :”GDZIE ZA TYDZIEŃ ???!!!”

Comments are closed.

Subscribe to RSS feed